I nie będzie to tym razem granica emocjonalna, o nie. Bedzie to coś w rodzaju "patykiem na glebie rysowana długa kreska, nie wolno jej przekroczyć, ja tu mieszkam" (cyt. K. Staszewski) czyli O GRANICACH MIĘDZY PAŃSTWAMI.
W zasadzie drugi raz w życiu zdarza mi się żyć w strefie przygranicznej i muszę powiedzieć, że to zawsze przynosi zabawne sytuacje i pewne profity i pewne straty.
Zawsze jest coś, co po drugiej stronie garnicy jest tańsze i po co warto się wybrać do sąsiadów. Czyni to z nas mrówki, tragarzy rzeczy przeróżnych, no ale cóż, takie jest życie jak nie jest sie milionerem i szuka się oszczędności.
Pierwszą moją garnicą była polsko-czeska kreska, gdzie chodziło się przede wszystkim po alkohol!!! ale i po artykuły papiernicze typu farby, bloki itp. oraz książki jak słowniki, mieli chociażby slowniki polsko-niemieckie i inne za połowę ceny.
Teraz mieszkam 15km od granicy z USA, gdzie tańsze jest praktycznie wszystko!!! Benzyna, alkohol (he, znowu ten alkohol), materiały budowlane, ciuchy, buty itp.
Tym, którzy dawno już zapomnieli o przejściach garnicznych w Europie powiem, ze tutaj jest ono całkiem normalne, w starym stylu, gdzie pytają się co wwozisz, ile, i pobierają opłaty za towary kupione w US, a przytachane do Kanady.
Po przekroczeniu naszej granicy mija się kilka wiosek i miasteczek (jak opisane poniżej Chewelah, a o innych będzie zapewne przy innej okazji) i dąży się do Spokane, najbliżeszgo "wielkiego" miasta w Stanach, gdzie pełno sklepów różnego rodzaju. I choć Spokane to dla nas głównie sklepy, to tym razem znalazł się czas żeby zwiedzić trochę miasta, spędzić czas w ślicznym parku i zachwycić się miejską zabudową (starą i nową).
Zdjęć napstrykałam mnóstwo, będzie więc w dwóch częściach żeby oczęta nikomu się nie zmęczyły.
SPOKANE RIVERFRONT PARK
W zasadzie drugi raz w życiu zdarza mi się żyć w strefie przygranicznej i muszę powiedzieć, że to zawsze przynosi zabawne sytuacje i pewne profity i pewne straty.
Zawsze jest coś, co po drugiej stronie garnicy jest tańsze i po co warto się wybrać do sąsiadów. Czyni to z nas mrówki, tragarzy rzeczy przeróżnych, no ale cóż, takie jest życie jak nie jest sie milionerem i szuka się oszczędności.
Pierwszą moją garnicą była polsko-czeska kreska, gdzie chodziło się przede wszystkim po alkohol!!! ale i po artykuły papiernicze typu farby, bloki itp. oraz książki jak słowniki, mieli chociażby slowniki polsko-niemieckie i inne za połowę ceny.
Teraz mieszkam 15km od granicy z USA, gdzie tańsze jest praktycznie wszystko!!! Benzyna, alkohol (he, znowu ten alkohol), materiały budowlane, ciuchy, buty itp.
Tym, którzy dawno już zapomnieli o przejściach garnicznych w Europie powiem, ze tutaj jest ono całkiem normalne, w starym stylu, gdzie pytają się co wwozisz, ile, i pobierają opłaty za towary kupione w US, a przytachane do Kanady.
Po przekroczeniu naszej granicy mija się kilka wiosek i miasteczek (jak opisane poniżej Chewelah, a o innych będzie zapewne przy innej okazji) i dąży się do Spokane, najbliżeszgo "wielkiego" miasta w Stanach, gdzie pełno sklepów różnego rodzaju. I choć Spokane to dla nas głównie sklepy, to tym razem znalazł się czas żeby zwiedzić trochę miasta, spędzić czas w ślicznym parku i zachwycić się miejską zabudową (starą i nową).
Zdjęć napstrykałam mnóstwo, będzie więc w dwóch częściach żeby oczęta nikomu się nie zmęczyły.
SPOKANE RIVERFRONT PARK
No comments:
Post a Comment