Z jutra, czyli jednego dnia, zrobilo sie dwa tygodnie, no coz, bywa…
Wracajac do watku 9/11, to jak wielu ludzi pamietam dokladnie ten dzien…
Byla to moja pierwsza wizyta w Stanach, w NYC dokladnie.
Studencki wyjazd, wakacje, lato, 3 miesiace pelne roznych nowych doswiadczen;
Tego wtorku bylam na Long Island , jakies 30 mil od Manhattanu, bylo rano 8, 9…
Rozdzwonily sie telefony, bylas na wiezowcach, ktos zapytal, tak, odpowiedzialam, jakies dwa tygodnie temu, to dobrze, bo wlasnie plona,
Dziwne pomyslalam…
Telewizor nadawal wiadomosci na zywo, co jakis czas, przewijalo sie slowo “wojna”, co powodowalo dziwne uczucie, ze juz nigdy sie stad (stamtad) nie wydostane…
Runela jedna wieza, potem druga, wszystko pokrylo sie kurzem…
Taka odleglosc, a czuc bylo swad spalenizny, ktora niosl oceanem wiatr …
W sobote pojechalam na Manhattan, utknelam gdzies na wyskosci Chambers Street, dalej juz tylko tasmy zagradzajace dostep, pelno policji, dym wydobywajace sie ze zgliszczy…
Uliczni sprzedawcy z malymi flagami USA pojawili sie jak grzyby po deszczu.
Potem pojechalam na Union Square , jeden z moich ulubionych placow w NYC, urzadzono tam cos w rodzaju “pomnika” zaginionych, zagubionych, wszedzie kwiaty, znicze, pelno zdjec z opisami, “Sue, nasza kochana mama, mamy nadzieje, ze zyjesz i sie odnajdziesz”, “nasz syn, pracowal w biurze na 20 pietrze”…
Mnostwo ludzi, siedza pija Coke, gdaja, jezdza na deskorolkach, jakby nic sie nie stalo, nikt nie placze, moze to po prostu turysci, a ci, ktorych to dotknelo siedza z nadzieja w domach, albo placza ze zgryzoty, takie byly moje mysli…
Wrocilam do subway’a i pojechalam do domu, w wagonie jechali ludzie z jednorazowymi maseczkami na szyi, wracali stamtad, ze strefy smierci, z grzebania w gruzach i ludzkich cialach, jedna taka kobieta siedziala naprzeciwko mnie, miala nijaka mine, jakby obojetna…
Zginelo ponad 2000 ludzi…
Budynki te, natomiast, byly swietna przestrzenia architektoniczna, dwa super potezne bloki gorujace nad Manhattanem, waskie przestrzenie jak dochodzilo sie tam od strony Church Street, a potem otwieral sie duzy plac z zlota kula-fontanna, ktora zmasakrowana jest na zdjeciu z wspisu ponizej.
Pojechalaismy tam zaraz jak wyladowalam w NYC, potem sama bylam tam kilka razy, wieczorami grywaly tam jakies kapele na rozstawionej scenie.
Pamietam, jak lezalam na betonowej lazwie kolo fontanny, sluchalam muzyki i gapilam sie w gore, tak bardzo w gore, ze trudo bylo objac “blizniaki” wzrokiem, wokol nich zawsze jakis samolot, bo w NYC jest tak, ze kiedy sie w gore nie spojrzy to z 10 samolotow mozna naliczyc, nawet zastanawialam sie jak one to robia, ze nie zahacza o te wieze, o czerwono-swiatelkowa iglice wystajaca nad samym budynkiem…
W samych wiezowcach i na szycie jednego bylam w sierpniu jakies dwa tygodnie przed atakiem, piekne marmurowe wnetrze, ruchome schody, jakies zaczepne spojrzenie czarnego kolesia, u samej gory knajpa, wibrujace kino oblatujace Manhattan z gory, upal, skwar, slonce, japonscy turysci, gromadka polskich dziewuch robiaca sobie zdjecie na balustradzie, ot kolejna atrakcja turystyczna.
Stalam blisko sciany-szyby i jakos mdlo mi sie robilo z wysokosci, to bylo szklo i cos jakby beton (moze azbest) w kasztalcie nowoczesnych lukow gotyckich…
Potem zostala kupe gruzu, a jeszcze potem potezna wyrwa otoczona drutem…
Po kilku dniach lotniska zostaly otware, wylecialam, w sluchawkach samolotu Eva Cassidy i Sting spiewali “Fields of gold” wrocilam do Polski…
No comments:
Post a Comment